ZBOROWSKIE

Wspomnienia Krystyny Wertel

Opublikowano: wtorek, 19 listopada 2013 13:31

W związku z prowadzeniem tej strony, otrzymuję sporo ciekawych maili. Pewnego dnia napisała do mnie pani Krystyna, mieszkająca obecnie w Erlangen, Niemcy. Po wymianie bardzo interesującej korespondencji, kilku telefonach i bezpośrednim spotkaniu u niej w domu, poprosiłem by z materiałów i wiadomości jakie posiada przygotowała coś na moją stronę - i udało się !!!

Cały materiał znajduje się poniżej, a ja chciałbym wszystkim czytelnikom zwrócić uwagę, by dobrze przyjrzeli się dokumentom w nim zawartych. Według mnie na szczególną uwagę, (choć wszystkie są ciekawe) zasługuje akt urodzenia jej mamy, wystawiony w 1929 roku przez instytucję świecką w tym przypadku przez szkołę w Zborowskiem, na którym znajduje sie podpis Floriana. To rarytas i chyba jedyny taki który się zachował. Jest też świadectwo jej dziadka z 1901 roku wystawione przez naszą szkołę.

Zapraszam do czytania, a pani Krystynie bardzo serdecznie dziękuję za współpracę, poświęcony mi czas i bardzo miłe spotkanie, licząc na dalszą współpracę.

Witold Segeth

Krystyna Wertel (rocznik 1946)

Moi przodkowie w Zborowskiem

Zborowskie to rodzinna miejscowość mojej matki. Matka nie żyje od wielu lat podobnie jak inne bliskie mi osoby, o których chciałabym tu wspomnieć. Sama bardzo chętnie słucham historii z minionych lat, opowiadań o życiu dziadków, pradziadków, ich zwyczajach, radościach i smutkach. Bywa, że o przodkach myślimy jak o jakiejś bliżej nieokreślonej grupie. Szybko odchodzą w niepamięć. A przecież to kim jesteśmy, zależy w dużej mierze od naszych korzeni. Niewiele wspomnień o moich bliskich zostało w mej pamięci. Mimo to, a może właśnie dlatego chcę się nimi podzielić. Zastanawiałam się, czy kogokolwiek mogą interesować wydarzenia z życia mojej rodziny - często bardzo banalne. Czy dla kogoś innego poza mną będą miały jakieś znaczenie? Doszłam jednak do wniosku, że gdyby więcej osób skłonnych było udostępnić choćby tylko okruchy wspomnień o swoich przodkach, otrzymalibyśmy pełny, barwny obraz życia dawnego Zborowskiego. Może pozwoliłoby to ukazać szczególny charakter tej niewielkiej lokalnej społeczności? Przecież wielu ludzi pamięta jeszcze opowieści swoich rodziców czy dziadków. Historia to nie tylko wiedza podręcznikowa, lecz także codzienność, w jakiej przyszło żyć naszym przodkom. Pielęgnujmy pamięć o nich.
Nie jestem pewna, czy uda mi się zachować dystans do przedstawianych osób i zdarzeń. Obawiam się, że nie uniknę osobistych uwag i refleksji. Będę wdzięczna za wszystkie sprostowania, uzupełnienia czy uwagi.
Informacje o życiu w dawnym Zborowskiem przekazały mi babcia i matka. Dzieje tej miejscowości tak samo złożone jak dzieje całego Śląska i Ślązaków są cząstką mej historii prywatnej. A niełatwe były losy tej ziemi. Wystarczy przypomnieć, że na przestrzeni wieków Śląsk kilkakrotnie zmieniał przynależność państwową, a jego mieszkańcy podzieleni byli między dwa a nawet trzy państwa. Przeżywali różnego rodzaju konflikty, rozterki, a także szykany na tle narodowościowym. Problemy te nie były obce mieszkańcom dawnego Zborowskiego, a pewnie jeszcze dziś budzą emocje w pokoleniach ich potomków.

Najpierw chciałabym przedstawić swojego dziadka – Pawła Stobrawę. Niestety bardzo mało o nim wiem.

Paweł Stobrawa urodził się w Zborowskiem 23 marca 1887 roku. Pochodził z wielodzietnej rodziny. Jego rodzice, a moi pradziadkowie - Józef Stobrawa i Wiktoria z domu Sylla - mieli ośmioro dzieci: cztery córki i czterech synów. Dziadek był najstarszym z rodzeństwa. W latach 1893 - 1901 chodził do szkoły w Zborowskiem.

Świadectwo ukończenia szkoły podstwowej w Zborowskiem - Paweł Stobrawa

To jedyne jego zdjęcie.

Moja babcia i mama:

Maria Stobrawa, z domu Schwitalla, ur. 27.03.1896 r. w Lubockiem - z córką Gertrudą Teresą

Akt urodzenia Gertrudy - Teresy Stobrawa

Paweł i Maria pobrali się w Zborowskiem 8 listopada 1913 roku. Tam też 16 października 1914 roku przyszła na świat moja matka Gertruda Teresa. W metryce urodzenia zaznaczono, że ojciec jej jest robotnikiem leśnym. Trwała już pierwsza wojna światowa. Dotarła także i tutaj, o czym możemy przeczytać w Kronice Zborowskiego (str. 92 – 95). Dziadek powołany do armii niemieckiej służył w 62 Regimencie Piechoty i zginął 7 marca 1915 roku; przypuszczalnie na froncie wschodnim w Karpatach. Nie zdążył zobaczyć swej wówczas pięciomiesięcznej córki. Był jednak powiadomiony o jej narodzinach. Świadczy o tym dokument podpisywany w czasie wojny przez żołnierzy na okoliczność ich ewentualnej śmierci. Dziadek wyraża w nim swoją wolę w sprawie podziału jego oszczędności między członków rodziny: żonę, córkę i ojca. Te pewnie skromne pieniądze złożone były w kasie oszczędnościowej w Zborowskiem.

Tłumaczenie

OdpisLublinitz (Lubliniec), dn. 25. lutego 1920

Dzisiaj otwarty

Sąd rejonowy

Podp. [przez] Töpper
Sporządzony w Hanoverze dn. 1. lutego 1915.

Rozdział mojego kapitału wpłaconego do Sparkasse (kasy oszczędnościowej) w Sorowski (Zborowskie).
w wysokości 1300 Marek, słownie tysiąc trzysta marek.
Wyżej podany kapitał w wypadku mojej śmierci na polu walki rozdzielam w następujący sposób:
1.) 300 marek słownie trzysta marek przypada mojej małżonce Marii Stobrawie z procentami od 1. stycznia 1915 do jej natychmiastowej dyspozycji,
2.) 600 marek słownie sześćset marek przypada mojej córce Gertrudzie Stobrawie z procentami od jej dnia urodzenia i ma być do jej dyspozycji z chwilą uzyskania przez nią pełnoletności. W razie jej przedwczesnej śmierci jej udział ma przypaść mojemu ojcu Józefowi Stobrawa lub moim braciom.
Pozostała część kapitału w wysokości 400 Marek łącznie z procentami od czasu wpłacenia w roku 1913 ma przypaść mojemu ojcu Józefowi Stobrawie do jego natychmiastowej dyspozycji.

Hanover, dn. 1. lutego 1915
Reserwista zapasowy Paweł Stobrawa
2. kompania zapasowa batalion 230
zam. obecnie Hanover, Escherstrasse 12

Tłumaczenie na język polski zrobiła prawnuczka Pawła Stobrawy – Agnieszka

Mimo wieloletnich starań mojej matki, podjętych później przeze mnie, nie udało się do tej pory ustalić, jak zginął i gdzie jest pochowany mój dziadek Paweł Stobrawa.
Babcia, 19-letnia wdowa zamieszkała z córką w gospodarstwie swoich rodziców w Zborowskiem. Stamtąd właśnie wywodzą się najwcześniejsze wspomnienia mojej matki o rodzinnej miejscowości. Spędziła tu zaledwie siedem pierwszych lat swojego życia, a jednak ten okres dobrze zapamiętała. Często namawiałam ją, by spisała swoje przeżycia, lecz ciągle coś stawało na przeszkodzie i ostatecznie pozostawiła trochę luźnych notatek, które staram się jakoś uporządkować. Rodzice babci, moi pradziadkowie - Jan (Johann) Schwitalla i Maria z domu Strzelczyk - mieli trzy córki i dwóch synów. Matka zapamiętała, że jej dziadek Schwitalla zajmował się „pracami melioracyjnymi”, a rodzina posiadała własne gospodarstwo „leżące pomiędzy podłużną wioską Zborowskie a olbrzymimi lasami”. Las był blisko. Z matką i babcią chodziły tam na borówki, jagody i grzyby. W swoich notatkach matka pisała: ”Babcia była dla mnie bardzo dobra i nie skąpiła mi niczego. Dobrze nas odżywiała. Często piekła nam placki z mącznego ciasta i tartych ziemniaków; te placki smarowała masłem. Dla mnie robiła jajko z masłem - moją ulubioną potrawę. Matka też bardzo o mnie dbała. Opiekowała się mną Karolina – pomoc w gospodarstwie, którą babcia przygarnęła, kiedy ta została bez dachu nad głową.” Jako dziecko matka zapamiętała też przyjazd i pobyt ulubionej ciotki Trudy z Berlina. Przywiózł ja tu na wieś do domu swojej matki wujek Jan (Johann) Świtała. Trwała jeszcze 1 wojna światowa. Matka moja wspominała: „Tu na wsi w Zborowskiem było więcej żywności – mleka, masła, jajek. U babci ciotka Truda pasła ze mną gęsi, a mnie pilnowała. Z kapeluszem na głowie leżała na kocu i opalała się. A gęsi wchodziły na pole sąsiadów.”
Poniżej przedstawiam kopię dokumentu, jaki zachował się z najwcześniejszego dzieciństwa mojej matki. Jest to zaświadczenie o szczepieniu z dnia 14 maja 1915 roku. Tu znowu odwołuję się do Kroniki Zborowskiego. Bez wątpienia jest ona nieocenioną kopalnią wiadomości o dawnym Zborowskiem i jego mieszkańcach. Ciągle do niej wracam i zawsze odkrywam coś nowego. M.in. zwróciłam uwagę na opisy epidemii, jakie regularnie nękały mieszkańców a w szczególności dzieci. Najczęściej wymieniane w Kronice choroby to: odra, koklusz, szkarlatyna, świnka i dyfteryt. Dla wielu dzieci kończyły się śmiercią. Podejmowano jednak działania zapobiegające rozszerzaniu się epidemii. W szkole już w 1885 roku w każdej klasie znajdowała sie miednica z wodą do mycia rąk. W czasie, kiedy przyszła na świat moja matka, szczepienia dzieci były już obowiązkowe.

Impfschein
Impfliste Nr. 28
Impfbezirk Lublinitz I

Stobrawa Gertrud Theresia
geboren am 16. Oktober 1914 wurde am 7. Mai 1915
zum ersten Male mit Erfolg geimpft.
Durch die Impfung ist der gesetzlichen Pflicht genügt.

Sorowski, den 14. Mai 1915
Impf-Arzt

Zaświadczenie o szczepieniu
Lista szczepień nr. 28
Okręg szczepień Lublinitz I (Lubliniec)

Stobrawa Gertruda Teresa , ur. 16. października 1914, została dn. 7. maja 1915
po raz pierwszy skutecznie zaszczepiona.
Przez wykonanie szczepionki został spełniony obowiązek prawny.

Sorowski, dn. 14. maja 1915
(podpis lekarza)

Po latach babcia wyszła ponownie za mąż. Ślub odbył się 10 lutego 1920 roku w Zborowskiem. Jej drugi mąż Franciszek Jendro posiadał w Lublińcu niewielkie gospodarstwo, do którego Maria wraz z córką wkrótce się przeprowadziła. Tam też po ll wojnie światowej zamieszkali moi rodzice i tam przyszło na świat moje rodzeństwo i ja. Babcię miałam więc na co dzień ,wiele się od niej nauczyłam. Muszę podkreślić, że była osobą wyjątkowo odporną na wszelkie nowości i twardo trzymała się zasad i zwyczajów nabytych w domu rodziców w Zborowskiem. Dziś jeszcze ciasto na placki ziemniaczane robię zgodnie z jej wskazówkami: „Utrzyj pora kartofelków, wciepnij jedno jajeczko, a jak mamulka nie widzą – jeszcze dwa!” Piekła te placki bezpośrednio na blasze (płycie) kuchennej pieca węglowego. Były wspaniałe. Tylko kto dzisiaj posiada jeszcze taki piec? Do stałych potraw należał żur. Na obrzeżu pieca w kuchni stał zawsze gliniany dzbanek z zakwasem z żytniej mąki. Okraszony żur z dodatkiem kartofli był nie tylko pożywny i smaczny, ale zdaniem babci dawał zdrowie i siłę. Podobnie jak wodzianka. Pokrojony w kostkę chleb zalewała w głębokim talerzu wrzątkiem, doprawiała solą, świeżo posiekanym czosnkiem i okraszała kawałkiem smalcu. Proste? I bardzo smaczne!!! Inne zupy z kuchni babci to „melka” z zagęszczonego mąką mleka oraz zupa z kalarepy. Moją popisową potrawą odpatrzoną od babci jest „ciampkraut”. Do ugotowanych i potłuczonych kartofli dodaje się również ugotowaną kiszoną kapustę, miesza, a na końcu polewa się roztopioną „spyrką”. W Wigilię - nie tylko my dzieci, ale też nasza mama - nie mogliśmy się doczekać na „makówki” przygotowywane przez babcię. W skład ich wchodziły kawałki zwykłej bułki, mak, mleko i cukier. Chociaż dziś można to wzbogacić wszelkiego rodzaju bakaliami, orzechami, wanilią i miodem; tamte „makówki” pozostają bezkonkurencyjne. W Wigilię babcia gotowała też specjalną zupę – „siemieniotkę”. Była to zupa z jej dzieciństwa, bo uparcie robiła ją w każdą wigilię i na żadną inną nie dawała się namówić. O ile pamiętam była to zupa z ziaren konopi z dodatkiem rozgotowanej kaszy jaglanej („jagły”).

Pamiętam, że jeszcze kilka lat po 2 wojnie babcia piekła chleb w domu. Zawsze przed ukrojeniem pierwszej kromki robiła nożem znak krzyża na spodniej stronie bochenka. Jesienią suszyła owoce takie jak jabłka i gruszki. Zimą kompot z suszu stanowił urozmaicenie posiłków. Zbierała też zioła na lecznicze napary: rumianek, dziewannę i młodą pokrzywę. Pokrzywa świeża natomiast służyła do pocierania np. bolących stawów. Główne jednak miejsce w jej „apteczce” zajmował niesolony gęsi smalec - panaceum na wszystko. Można nim smarować miejsca uderzeń, rany, przede wszystkim jednak nacierać klatkę piersiową przy kaszlu, przeziębieniu czy zapaleniu płuc. W miarę upływu lat coraz trudniej było zdobywać ten specyfik, a o udaniu się do lekarza babcia nawet słyszeć nie chciała.

W czasach kiedy jeszcze hodowała gęsi, przygotowywała dla nich specjalną karmę. Były to podłużne kluseczki o wrzecionowatym kształcie długości ok. 10 cm. Robiła je z ugotowanych ziemniaków wymieszanych z otrębami. Potem suszyła je na piecu. Muszę przyznać, że smakowały nie tylko gęsiom; nam dzieciom również.

Każdej wiosny w babcinej kuchni na honorowym miejscu siedziała kura na jajkach. Dla nas dzieci wylęganie się piskląt było prawdziwym przeżyciem. Pierwszym ich pokarmem było ugotowane na twardo jajko posiekane z listkami młodej pokrzywy.

Szkoda, że nie zapamiętałam wielu jej powiedzeń, przysłów czy przyśpiewek. Jedno powiedzenie: „Z pieknej miski sie nie najysz” usłyszałam we wczesnej młodości, gdy zapytałam ją o zdanie na temat mojego ówczesnego adoratora. Pewnie nie był zbyt atrakcyjny, ale według babci liczyło się to, że był bardzo „robotny”. W oczekiwaniu na mój powrót ze szkoły narąbał jej całe podwórze drewna. Zapadł mi też w pamięć niewielki fragment przyśpiewki: „Jo jes(t) Cygon, co nic nie mom, ino jedna Cyganeczka, co s (z) niom lygom”. Babcia od czasu do czasu sobie to podśpiewywała, a ja dopiero po latach zorientowałam się, że piosenka była nieco frywolna. Też ze Zborowskiego.

Dla nas bliskich babcia była serdeczna, pogodna, miała duże poczucie humoru; natomiast w stosunku do obcych była nieufna i dużo czasu musiało upłynąć, aby kogoś nowego, obcego zaakceptowała. Z ogromnym oporem przyjmowała zmiany, jakie niosły nowe czasy. Przypuszczam, że w tym względzie nie różniła sie od innych mieszkańców Zborowskiego.

Matka przekazała mi sporo informacji o krewnych ze Zborowskiego. To wymaga jednak uporządkowania i uzupełnienia. Serdecznie żałuję, że nie zabrałam się do tego wcześniej. Nasi bliscy odchodzą zabierając ze sobą swoją pamięć, a my zauważamy to, kiedy jest już za późno. Wierzę jednak, że uda mi się przynajmniej w części zebrać informacje o moich przodkach i kiedyś przekazać je wnukom. Mam nadzieję, że podczas tych poszukiwań natrafię też na ciekawostki z życia dawnego Zborowskiego.

Listopad 2013
Krystyna Wertel

Opracowanie graficzne: Krystyna i Witold Wertel
Tłumaczenie: Agnieszka Wertel